Do odważnych świat należy. Dominik Radecki, były dziennikarz, nauczyciel historii z Miastka, spontanicznie, samotnie wybrał się po Świętach na wyprawę do… Charkowa i Połtawy w Ukrainie. Trafił w centrum działań wojennych. Jak to się zakończyło? Oto jego opowieść.
- Jak będzie po polsku внучка?
- Tak samo jak u was wnuczka - odpowiedziałem starszemu ode
mnie panu po przekroczeniu polskiej granicy.
Dosiadł się do mnie w autobusie w Medyce. Przy odprawie mierzyliśmy się wzrokiem. Trochę nie pasowaliśmy do otaczających nas ludzi. Większość to kobiety z dziećmi wracające do pracy w Polsce z Ukrainy. On ubrany po wojskowemu, twarz zmęczona. Ja z plecakiem, trochę przybrudzona kurtka i buty. Twarz nieogolona, również zmęczona i pełna emocji po ostatnich dwóch tygodniach.
- Jadę do córki do Krakowa. Nie widzieliśmy się już pięć lat - zagadywał nowo poznany towarzysz. - Bardzo chcę zobaczyć swoją wnuczkę. Niedawno się urodziła.
W krótkiej drodze do Przemyśla łamiącym się głosem opowiedział, o walkach pod Sołedarem. Pokazał zdjęcia granicy z Rosją, psa haskiego, którego przygarnął na froncie. Pochwalił się też medalami za służbę wojskową. Był to pierwszy frontowiec, z jakim miałem okazję rozmawiać od początku wojny w Ukrainie.
Znajomi z politowaniem, a rodzina ze strachem, patrzyła na mnie kiedy oświadczyłem, że zaraz po Świętach na 2 tygodnie jadę do Charkowa i Połtawy. Spędzę tam Nowy Rok. Najlepszy przyjaciel i przyjaciółka lekko obrazili się kiedy odmówiłem im wyjazdu sylwestrowego na Korsykę i Sardynię.
- Jak brak Tobie emocji, to przyjdź do nas. U nas codziennie coś się dzieje - zachęcała do służby znajoma policjantka.
Jeden z moich wychowanków stwierdził, że brak mi adrenaliny. Jestem nauczycielem historii z krótkim, trzyletnim stażem w I Liceum Ogólnokształcącym im. Tarasa Szewczenki w Białym Borze. W Ukrainie byłem już kilka razy, w tym dwa po lutym 2022 roku, w zachodnich regionach. Na wschodzie jeszcze nigdy nie byłem.
Pytania “Po co jadę do kraju objętego wojną?” zaczęły mnie już nużyć.
Coś mnie ciągnęło zimą do Ukrainy. Kibicowali mi jedynie uczniowie. Z Miastka do Charkowa jedzie się 44 godziny. Noc w polskim pociągu nie należy do przyjemnych. Nie ma za bardzo jak spać, a przynajmniej ja nie potrafię zasnąć na siedząco. Ukraińska kolej to luksus. Podróż w wagonie sypialnym jest komfortowa.
Po przyjeździe do drugiego największego miasta Ukrainy rozłożyłem się w hotelu. Znalazłem najbliższy sklep spożywczy, restaurację, obejrzałem stację metra. Następnego dnia rano ruszyłem na zwiedzanie. Metropolia wielkości Warszawy przypominała prowincjonalne miasto. Nie czuć było wielkomiejskiego gwaru, ulicznego zgiełku. Restauracje prawie puste, w metrze brak tłoku, muzea co do jednego pozamykane. Zaplanowane do odwiedzenia cmentarze polskich oficerów i żołnierzy niemieckich zaminowane. Nie wpuszczają. Po zachodzie słońca ulice słabo oświetlone. Na twarzach ludzi brak uśmiechu. Widać napięcie. Przeszacowałem siedzenie tutaj przez 8 dni. Wystarczyłyby dwa lub trzy.
Do alarmów łatwo się przyzwyczaić. Jeszcze w 2022 roku we Lwowie robiły na mnie wrażenie. W 2023 w Czerniowcach przy magistracie dziwnie przyglądało mi się imprezowe piątkowe miasto kiedy filmowałem wyjącą syrenę.
Do nalotów też można się przyzwyczaić. Pierwszy był już drugiej nocy po przyjeździe. Siedziałem w hotelu, rozmawiałem z kolegą przez messengera. Po 19:00 zawyły syreny, już po raz koleiny tego dnia. Za chwilę dwa głośne wybuchy. Przestraszony wyjrzałem przez okno. Kolejne wybuchy i błyski w oddali. Nie było wesoło. Rosyjskie rakiety zniszczyły Kharkiv Palace, luksusowy hotel w centrum miasta. Fotografowałem budynek w południe. Na szczęście tym razem obyło się bez ofiar, wielu rannych, w tym dzieci. Nie wiedziałem przez chwilę co myśleć o wyjeździe. Z lekkiego szoku i otępienia wyrwały mnie wiadomości na telegramie, messengerze i instagramie. Zaczęli odzywać się uczniowie. W mediach śledzili informację z kraju, pisali czy wszystko u mnie w porządku. Zaskoczyła mnie szczególnie jedna wiadomość. Napisała mama jednego z uczniów, który przyszedł do nas do szkoły kilka tygodni przed świętami. Wypatrzyła mój wpis na Facebooku z Charkowa. Sama mieszka na przedmieściach. Od razu zaproponowała pomoc. Później pisała do mnie codziennie pytając czy wszystko u mnie w porządku. To był taki dobry duch wyjazdu.
W Charkowie naloty powtarzały się prawie codziennie. Często rozmawiałem też z Ariną. Po wybuchu wojny z mamą i babcią przyjechały z Charkowa do Białego Boru, do taty. Jednak przez kilka dni były świadkami ciężkich walk. O wojnie nie rozmawialiśmy, raczej o przedwojennym mieście. Gdzie warto teraz iść co zobaczyć.
- Babcia mówiła, że jeśli ona byłaby w Charkowie, no to pan by u nas mieszkał. Babcia by panu przygotowywała jedzenie. Nie ma problemu, mogłaby się podzielić. Jeśli babcia byłaby w Charkowie ooo, to by pan miał fajne życie - stwierdziła Arina, która bardzo kibicowała mi w trakcie wyjazdu.
Szkoda, że nie poznałem babci prędzej.
W Charkowie w oczy rzuca się duża ilość żołnierzy w metrze, na ulicach, w tanich jadłodajniach, na dworcu kolejowym. Zapewne to ci rotujący z frontu bądź na urlopach. Przypomniały mi się czasy jak 20 lat temu dojeżdżałem pociągami na studia, a w Polsce obowiązywała zasadnicza służba wojskowa. Lubiłem dosiadać się wówczas do wojaków w pociągu, a było ich zawsze sporo. Młode chłopaki w moim wieku, uśmiechnięci, podnieceni służbą w armii, przechwalali się wyczynami w koszarach, na ćwiczeniach poligonowych. Czasami narzekali na niski żołdu, przymusową służbę, ale jednak 9-miesięczny pobór traktowali jako przygodę życia.
Żołnierze w Charkowie nie przypominali tych z czasów studiów. Dla nich wojsko to nie przygoda. Twarze skupione, poważne, ale przede wszystkim zmęczone. Wojnę widać na ich rysach. Twardzi, potężni faceci. Nie chciałbym z nimi wchodzić w jakiekolwiek utarczki.
Obrońców Ukrainy spotkałem również na dość sporym rynku starych rzeczy. Na kocach, stolikach, krzesłach setki sprzedawców oferowało starocie, od zabawek przez elektronikę, książki, naczynia po mięso. Żołnierzy interesowały wyłącznie stoiska z militariami. Czapki, pasy, ładownice. W pociągu z Przemyśla do Charkowa młoda kobieta opowiadała o mężu, który w pierwszych tygodniach wojny trafił do wojska. Musiał sam zaopatrzyć się w ciepłą czapkę i sweter. Armia nie dała. W Ukrainie zauważyłem, że popularne są sklepy z militariami. Klienci to przeważnie żołnierze.
Najbardziej kibicowała mi Yanka z klasy maturalnej. Gdy tylko dowiedziała się, że będę w jej rodzinnym mieście Połtawie, została po lekcjach, poprosiła o włączenie mapy internetowej. Ludzikiem Google Maps odprowadziła mnie z dworca kolejowego do swojego domu. Po drodze mijaliśmy park, z którym miała dużo wspomnień.
- Jak byłam mała chodziliśmy tam z rodzicami. Lubiłam jeździć samochodzikami elektrycznymi. Naprawdę nie ma pan pojęcia jak się cieszę, że odwiedzi pan moje miasto. Nie byłam tam od początku wojny. Koniecznie musi pan też zjeść galuszki, odwiedzić muzeum bitwy połtawskiej i zrobić selfie przy Białej Altanie.
Przy okazji zapytała czy może zrobić zdjęcie jak siedzę przy laptopie nad mapą Połtawy. Chciała wysłać babci.
Połtawa to nawet przyjemne miasto. Z dala od frontu, nie spadają tu rakiety. O wojnie przypominają jedynie alarmy. Życie w porównaniu do Charkowa całkiem inne. Większy gwar na ulicach i w restauracjach, muzea otwarte, ludzie mniej przygnębieni. Warto by tu było wrócić jeszcze wiosną czy latem.
Kilka zdjęć z szybkiego rekonesansu po mieście wysyłam Yanie. Od razu dostaję adres najlepszej w mieście restauracji gdzie podają gałuszki. Lokal stylowy, lokalna potrawa rzeczywiście bardzo dobra, przypomina kluski śląskie.
W drodze do hotelu w centrum miasta fotografuję ciekawy budynek z początku XX w. Czerwona cegła, zielony dach, bogate wzornictwo. Za caratu siedziba Banku Ziemskiego. Po chwili zatrzymuje mnie umundurowany mężczyzna i stanowczo zaprasza do środka. Okazuje się, że to siedziba Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. To już czwarte zatrzymanie w ciągu kilku dni. Zazwyczaj wystarczyło, że pokazałem paszport i wykasowałem zdjęcia, których nie powinienem robić. Tym razem procedura trwała nieco dłużej, godzinę. Funkcjonariusz w cywilu wypytywał po co robię zdjęcia, po co przyjechałem do Połtawy i czy czasem nie mam rodziny albo znajomych w Rosji. Przejrzał dokładnie zawartość moich dwóch telefonów, aparatu, obejrzał wszystkie dokumenty jakie miałem w portfelu, łącznie z legitymacją związków zawodowych. Prewencyjnie wzięli mnie za dywersanta. Skończyło się na napisaniu oświadczenia w języku polskim, że zdjęcia zrobiłem nieświadomie i następnym razem będę uważał co fotografuję. Przy okazji doczytałem, że złamałem ustawę o stanie wojennym i zachowaniu tajemnicy państwowej. Do 12 lat więzienia grozi za jej złamanie. Wiedziałem, że w Ukrainie jest zakaz fotografowania obiektów wojskowych i tych policyjnych, jednak w Charkowie nie mogłem się powstrzymać. Musiałem sfotografować dawną siedzibę NKWD, gdzie Sowieci rozstrzelali polskich oficerów. Obecnie budynek należy do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych jednak jest cały zdewastowany przez rosyjskie rakiety. Tam też mnie zatrzymali, ale wystarczył paszport, skasowanie zdjęć i krótkie wytłumaczenie.
Ostatni przystanek to Lwów. Właściwie przez brak pociągów do Polski wymuszona noc w jednym z moich ulubionych miast Ukrainy. Tam nie czuć wojny. W wieczornym chodzeniu po centrum przeszkadza jedynie godzina policyjna. Na alarmy nikt nie zwraca uwagi. W końcu też odpowiedziałem sobie na pytanie, po co do tego Charkowa pojechałem? Sam, zimą i w trakcie wojny. Uświadomiłem sobie jak żyje 1/3 moich uczniów, która z bezpiecznego internatu w Białym Borze musi na Święta i wakacje wracać do rodzin w Ukrainie. W Polsce nie mają bliskich. O ile jadą do zachodniej części kraju, to jeszcze dobrze. Niektórzy jednak wolne spędzają w Kijowie, Charkowie, Bilopili czy na Zaporożu. A tam strzelają. Uczennica z Hostomela powiedziała mi, że w trakcie styczniowych nalotów bała się spać na łóżku piętrowym, bo z niego spadnie kiedy rakieta uderzy w pobliżu jej domu. U nas sporo dzieci ma takie traumy.
[FOTORELACJA_LISTA]232[/FOTORELACJA_LISTA]
[ALERT]1710977659979[/ALERT]
obserwator18:51, 21.03.2024
9 2
Ja też spotkałem niedawno obrońców Ukrainy-twardych potężnych facetów. O dziwo było to we Wrocławiu gdzie dzielnie przez kilka dni wozili mnie Boltem oraz Uberem. 18:51, 21.03.2024