Brakowało około 30 minut, aby ta rozmowa nie mogła się już nigdy odbyć. Tyle czasu dzieliło Zbigniewa Furmaniaka ze wsi Domachowo (gm. Polanów) od ostatecznego pożegnania się z życiem. Zalany moczem, brudny leżał na podłodze przy łóżku szpitalnym w środku nocy. Nikt się nim nie zainteresował. Dopiero około godz. 6:00 nad ranem zobaczyła go pielęgniarka. Utrata przytomności to skutek kolejnego udaru. Furmaniak i jego żona mają ogromne pretensje do Szpitala Wojewódzkiego w Koszalinie i do pogotowia ratunkowego. Wcześniejsze symptomy zostały zignorowane. Teraz już wiedzą, że był to kolejny udar. W poprzednich sytuacjach wypisywano go do domu, jak gdyby nigdy nic. Teraz dosłownie był “o krok” od śmierci.
- Dyrektor szpitala napisał nam, że powinniśmy podziękować pielęgniarce za to, że mnie znalazła nad ranem. Ja się pytam, co robili wcześniej? Dlaczego zostawili mnie w pustej sali w środku nocy bez opieki? Mogłem umrzeć! - podkreśla 69-letni Furmaniak.
[WIDEO]113[/WIDEO]
Na co dzień opiekuje się nim 65-letnia żona, Elżbieta. To jego najlepsza pielęgniarka. To ona najlepiej zna stan jego zdrowia. Szybko wychwytuje niepokojące sygnały. Oboje zgodnie opowiadają, że seria tragicznych, medycznych zdarzeń zaczęła się rok temu.
- Mąż był najpierw w Miastku na reumatologii, gdzie okazało się, że ma niski puls. Przewieziono go karetką do Szczecinka, gdzie założono mu rozrusznik serca. Zrobiono mu też w Szczecinku koronografię, a następnie pojechał do Szczecina do szpitala, aby założyli mu bajpasy - opowiada Elżbieta Furmaniak.
Wszystko to działo się w maju ubiegłego roku. W grudniu 2022 roku Furmaniak był na kontroli w szpitalu w Szczecinku, gdzie okazało się, że wszystko funkcjonuje bardzo dobrze. Niestety, krótko po tej wizycie, 14 grudnia 2022 roku Zbigniew Furmaniak stracił przytomność.
- Mąż położył się tamtego dnia do spania. Rozmawiałam z nim. W pewnym momencie przestał się odzywać. Zaczął przewracać oczami. Szarpałam go i w pewnym momencie oprzytomniał - opowiada Elżbieta Furmaniak.
To była pierwsza taka sytuacja. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że może być to udar. Wezwali karetkę pogotowia ratunkowego. Zaproponowano przewiezienie do szpitala. Odmówili, bo Furmaniak zaczął lepiej się czuć. Po tej sytuacji konsultowali się ze szpitalem w Szczecinku. Dowiedzieli się, że może być to wina rozrusznika, tzn. niewłaściwie ustawionych parametrów. Pojechali na badania, gdzie okazało się, że wszystko jest podobno dobrze.
W międzyczasie były święta i sylwester. Nic się nie działo do 2 stycznia 2022. Sytuacja była podobna. Gdy siedział na kanapie, w pewnym momencie przewrócił się na plecy. Zaczął sinieć.
- Był granatowy. Syn przybiegł, zaczął go reanimować. Po chwili krew zaczęła dopływać do głowy. Zaczął być różowy - opowiada małżonka.
Zadzwonili po karetkę pogotowia ratunkowego, która tym razem zabrała go do szpitala w Koszalinie. Furmaniak przygotowała dla męża wszystkie niezbędne rzeczy na dłuższy pobyt w szpitalu. Okazało się, że o godz. 3:00 w nocy był telefon ze szpitala z nakazem odebrania mężczyzny do domu. Kobieta zaangażowała sąsiada, z którym pojechała odebrać męża.
- W szpitalu podali tylko kroplówkę i właściwie nic nie stwierdzili. Zrobili też tomograf, ale niczego nie wykryli - opowiada kobieta.
Długo nie trzeba było czekać na kolejny taki przypadek. Już 6 stycznia Furmaniak podczas jedzenia kolacji przewrócił się i jednocześnie chwycił się za głowę. Elżbieta Furmaniak stwierdziła, że tym razem szpitalowi nie daruje. Nie pozwoli, aby męża wypisali do domu. Dokładnie tak zrobiła. Po szybkiej reanimacji przyjechała karetka i zabrała go do Koszalina.
- Pojechaliśmy za karetką i dogoniliśmy ją, bo jechali jakieś 60 km na godzinę. Za nimi dojechaliśmy do szpitala, gdzie zaczął się kolejny horror - opowiada kobieta.
Zeznaje, że lekarze nie chcieli z nią rozmawiać, chociaż to ona najlepiej wiedziała jakie były objawy choroby męża. Spokojnie oczekiwali w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym, czekając na dalszy przebieg sytuacji. Obsługa szpitala podobno twierdziła, że awanturują się, chociaż Furmaniak zaprzecza. Potwierdza jedynie, że mieli uwagi co do sposobu postępowania i prosili o możliwość pozostania przy panu Zbigniewie. Obawiali się o zapewnienie mu należytej opieki. Jak się później okazało, ich obawy były słuszne.
- Mówiłam, że nie zgadzam się, aby męża do domu puścili, a oni stwierdzili, że zrobili tomograf i ponownie nic nie wyszło - opowiada kobieta.
Po usilnych namowach małżonki, lekarz wyszedł i powiedział, że zgadza się, aby Furmaniaka przewieźć na oddział kardiologiczny. Cały czas podejrzewali, że jego utraty przytomności mogą mieć coś wspólnego z niewłaściwym działaniem rozrusznika serca. Udar nie był brany pod uwagę.
- Pamiętam, jak mnie nieśli na noszach za kardiologiem, to jeszcze sobie żartowali, mówiąc: “Wieziemy ojca dyrektora na kardiologię” - opowiada pan Zbigniew.
Elżbieta Furmaniak wraz z synem próbowała dostać się na oddział kardiologiczny, żeby przez noc pilnować męża. Pielęgniarka oznajmiła, że nie mogą wejść. Musieli odejść. To był piątek. Przez całą sobotę Furmaniak przeleżał na drugim piętrze, na oddziale kardiologicznym. W niedzielny poranek lekarz zdecydował, że należy przenieść go na parter, do sali, w której nikogo więcej nie było.
- Uznali, że poprawili rozrusznik serca i wszystko będzie dobrze - opowiada Elżbieta Furmaniak.
Najgorsze miało dopiero nadejść. Około godz. 2:00 w nocy z niedzieli na poniedziałek Furmaniak nagle źle się poczuł. Próbował wezwać pomoc, pisząc do żony sms-a, ale nie zdążył. Sms został w wersji roboczej, a on runął z łóżka na podłogę. Nikogo wokół nie było. Nikt nie mógł mu pomóc.
- Spadając z łóżka złamał jeszcze rękę - relacjonuje małżonka Furmaniaka. - Gdyby był w sali, w której byłby ktoś jeszcze, jakiś inny pacjent, być może ktoś by go usłyszał i wezwał pomoc. Niestety, mąż leżał od godz. 2:00 w nocy do 6:00 nad ranem na tej podłodze ze złamaną ręką i do tego jeszcze obsikany. Znalazła go pielęgniarka, która nad ranem, o 6:00, roznosiła termometry.
Według ich opowieści pielęgniarka, która go znalazła, położyła go z powrotem do łóżka, gdzie został na kolejne minuty ze złamaną ręką, zalany moczem.
Z późniejszej opowieści lekarzy wynika, że maksymalny czas na pomoc przy udarze to 4,5 godziny. Furmaniak leżał 4 godziny, więc niewiele brakowało. Co ciekawe, później personel jeszcze sugerował, że powinno się im podziękować za udzielenie pomocy. Zapomnieli dodać, że wcześniej przez 4 godziny pacjent pozbawiony był należytej opieki.
W dokumentacji napisano, że Furmaniak został znaleziony nad ranem z płytkim kontaktem, z afazją i podejrzeniem udaru o nieznanym dokładnie czasie trwania. Dopiero wtedy postawiona została właściwa diagnoza.
- Gdyby zdiagnozowali to po drugim udarze, nie doszłoby do tak głębokiego trzeciego. Niestety, standard to zawiesić kroplówkę, a następnie zrobić wypis i wypuścić do domu - komentuje Zbigniew Furmaniak.
Dopiero po znalezieniu go ze złamaną ręką na podłodze, po udarze przewieziono go na oddział neurologiczny. Tam potwierdzono, że był to kolejny już udar.
Rodzina Furmaniak nie ma roszczeń wobec szpitala w Koszalinie. Mówią, że nagłaśniają to tylko dlatego, aby poprawić działanie tej placówki, aby kolejne osoby nie spotkały się z podobnym nieszczęściem.
W przypadku Furmaniaka udar niestety odcisnął swoje piętno. Ciężko mu się mówi i jest ogólnie słaby.
- Mąż ma serce sprawne tylko na 20 proc., a po udarze jeszcze bardziej to się pogorszyło - podkreśla.
Niestety, jest też ryzyko kolejnego udaru. Furmaniak musi być cały czas pod obserwacją. Łatwego życia nie miał, bo już w wieku 36 lat przeszedł zawał. Od tamtego czasu przez wszystkie lata był na rencie. 4 lata temu zaczął emeryturę. Sądził, że spędzi ją w zdrowiu, ale przyszło to, co wydarzyło się w styczniu tego roku.
- Napisaliśmy skargę do dyrektora szpitala w Koszalinie. Odpowiedź nie jest satysfakcjonująca. Próbują wszystkiego wypierać się, więc napisaliśmy jeszcze do rzecznika praw pacjenta i czekamy na odpowiedź - opowiadają Furmaniakowie.
ODPOWIEDŹ SZPITALA
My też wysłaliśmy pytania do szpitala w Koszalinie. Oto odpowiedź.
- Rodzina pacjenta złożyła skargę, a ta została przyjęta i rozpatrzona. Zgłoszenie ze strony rodziny zostało dokładnie przeanalizowane. Rodzina uzyskała w odpowiedzi na skargę szczegółowe wyjaśnienie ze strony szpitala - zapewnia Marzena Sutryk, rzecznik prasowy szpitala w Koszalinie. - Zapewniamy, że szpital nie zlekceważył stanu pacjenta. Szpital nie może zgodzić się ze stwierdzeniem, że doszło do zaniedbań. Pacjent był pod kontrolą personelu, który monitorował jego stan (m. in. ok. godziny 3 nad ranem pielęgniarka sprawdziła - pacjent spał w łóżku w sali, w której przebywał).
Podczas hospitalizacji pacjenta została wykonana niezbędna diagnostyka i włączono odpowiednie postępowanie, które było rzetelnie prowadzone, zgodnie z obowiązującymi procedurami i aktualną wiedzą medyczną.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz